Pod Lupą

Pod Lupą

Wybieram rodzicielską emigrację

Moja ulubiona reklama społeczna, na dodatek sponsorowana z pieniędzy podatników, przedstawia informację o sytuacji demograficznej Polski. Ma ona zachęcić, wahających się przyszłych rodziców do posiadania potomstwa (najlepiej w jak największej liczbie), dzięki czemu zostanie zapewniona płynność wypłacania emerytur. To jeden ze sztandarowych produktów polityki prorodzinnej, przykład na to, w jaki sposób państwo zabiega o rozwój swojego społeczeństwa. Jak ta szlachetna namowa posiadania dziecka pro publico bono ma się do rzeczywistości, przekonałam się w ciągu ostatniego roku.

 

Kiedy zaszłam w ciążę byłam przekonana – w przeciwieństwie do wielu mdlejących, słabnących i narzekających ciężarnych kobiet - że ciąża to nie choroba, dlatego nadal pracowałam do siódmego miesiąca, by po przejściu na zwolnienie lekarskie… od razu trafić do szpitala. Pamiętacie ostatnie upalne lato? Lipiec, słońce niemiłosiernie wypala ziemię i wszystko co się na niej znajduje, łącznie z oddziałem położniczym w Wolsztynie, gdzie leżałam.


Ostatecznie mój synek urodził się miesiąc przed terminem, mimo tego szpital opuszczał w niezłej kondycji zdrowotnej. Niestety jako wcześniak z obciążoną kartą zdrowia, musiał przejść szereg wizyt u lekarzy-specjalistów. Najbliższa poradnia dla dzieci (patologia noworodka, poradnia nefrologiczna, neurologiczna czy chirurgiczna) mieści się w Zielonej Górze lub Poznaniu, dlatego od pół roku krążymy z niemowlęciem między kolejnymi ośrodkami zdrowia, przychodniami i politechnikami. Jak to zwykle bywa z publiczną służbą zdrowia najpierw długo oczekujemy na termin wizyty, następnie stoimy z dzieckiem w kolejkach wypełnionych podobnymi do nas zdesperowanymi rodzicami. Nie to jednak okazało się najgorszą do tej pory medyczną przygodą, największym problemem stało się bowiem znalezienie w pobliżu Wschowy szpitala, kiedy nasze dziecko zachorowało na zapalenie płuc. Jak dobrze wiecie - we Wschowie mimo protestów (nieskutecznych) – zlikwidowano oddział dziecięcy w naszym szpitalu. Narodowy Fundusz Zdrowia stwierdził bowiem, że mamy blisko do takowych oddziałów w Lesznie, Wolsztynie czy Głogowie. To prawda, kiedy jednak kalendarzowy rok dobiega końca sprawa się nieco komplikuje. W listopadzie (mniej więcej około godziny 18.00) lekarz ze wschowskiego pogotowia wysłał nas do szpitala w Wolsztynie z podejrzeniem odwodnienia synka, spowodowanego przyjmowaniem leków (swoją drogą ciekawe, co robią w takiej sytuacji inni rodzice, którzy nie mają własnego środka transportu). Pech chciał, że tego dnia mocno dawał się we znaki padający śnieg, w końcu jednak dotarliśmy do szpitala, w którym przyjęła nas bardzo miła pani doktor, która zbadała dziecko i oświadczyła, że nie ma zagrożenia życia, dlatego… nie może przyjąć naszej pociechy na oddział, gdyż takie wytyczne uzyskała od wolsztyńskiego starostwa. Lekarka była niezwykle miła, przekazała porady, co zrobić, aby zniwelować dolegliwości dziecka, po czym odesłała nas do domu. W przychodni dowiedziałam się, że dokładnie tak samo są traktowane dzieci ze Wschowy w Lesznie i Głogowie. I tak po raz kolejny okazało się, że będąc mieszkańcami powiatu wschowskiego jesteśmy spychani gdzieś na margines, nikt się nami nie interesuje, ponieważ jesteśmy spoza rejonu objętego opieką.


Pech chciał, że podczas Świąt Bożego Narodzenia  moje dziecko znowu musiało skorzystać z opieki szpitalnej. Długo zastanawiałam się czy nie udać się od razu do Nowej Soli. Za poradą lekarza skorzystaliśmy z ostatniej możliwości  - udaliśmy się do szpitala w Górze Śląskiej, gdzie… nas przyjęto. Opieka na oddziale była bardzo wyrozumiała i profesjonalna, rodzice są tam traktowani w podmiotowy sposób, lekarze każdemu poświęcają tyle uwagi, ile wymaga tego leczenie dziecka. Dla mnie była to miła odmiana po dwóch wizytach na badaniach diagnostycznych na oddziale dziecięcym  w Zielonej Górze, gdzie począwszy od lekarzy a kończąc na pielęgniarkach, człowiek jest traktowany jako zło konieczne.


Podczas mojego pobytu w Górze trwała akcja protestacyjna – jak się okazało istnieją bowiem plany restrukturyzacji szpitala i nie wiadomo czy odział dziecięcy będzie nadal funkcjonował. Co wtedy zrobi rodzic, kiedy z gorączkującym, osłabionym dzieckiem będzie przedzierał się przez zaspy śnieżne do najbliższego w naszym województwie szpitala w Nowej Soli? Czy faktycznie dziesięć łóżek dla dzieci, które kurują się z nieskomplikowanych dolegliwości, takich jak zapalenie płuc czy odwodnienie,  nie mogłoby znaleźć się we wschowskiej placówce? Nie chodzi przecież tylko o dojazd do szpitala, ale także o sam pobyt u boku swojego dziecka. W Zielonej Górze matka, która chce zostać na oddziale u boku swojej pociechy, musi zapłacić za każdy dzień pobytu 25 zł (w Głogowie ten koszt wynosi 15 zł). Oczywiście pozostaje alternatywa spędzenia kolejnych nocy przy naszym maleństwie na krześle. Będąc w oddalonym szpitalu nie można także liczyć na częste odwiedziny rodziny. Ojciec dziecka, dojeżdżając do szpitala. musi mieć czym tam dojechać i dodatkowo zmieścić się w godzinach odwiedzin.


Cóż nam zatem pozostaje? Chuchać, dmuchać na nasze pociechy, aby nie chorowały, a już na pewno nie w listopadzie czy grudniu, kiedy w kasach szpitalnych brakuje pieniędzy. Dlatego może warto rozpocząć debatę o małym oddziale dziecięcym na terenie wschowskiego szpitala. Czasami wystarczą dobre chęci.  Na razie jego swoistą rolę pełni przychodnia Eskulap, w której lekarze i pielęgniarki dwoją się i troją, pomagając dzieciom w gabinecie zabiegowym poprzez podawanie kroplówek, zakładanie  wenflonów czy leków dożylnych.  W tym samym czasie, kiedy mały pacjent otrzymuje przez godzinę kroplówkę, na sąsiednim fotelu dorośli pacjenci dostają zastrzyki. Nie trudno chyba zauważyć, że taka sytuacja dla dziecka jest mało komfortowa, ale to i tak lepsze, niż wycieczka do „pobliskiego” szpitala w Nowej Soli.

Telewizyjna reklama namawiająca nas do zadbania o przyszłość okazuję się jakąś kpiną z ludzi, którzy myślą o rodzicielstwie. Z jednej strony namawia się nas do powiększania zastępów przyszłych pokoleń, które będą pracować na nasze emerytury, z drugiej zaś podwyższa się vat na odzież dziecięcą, skraca urlop macierzyński, a nawet – o zgrozo! - uniemożliwia bądź ogranicza w znacznym stopniu możliwość korzystania z podstawowych  usług medycznych. Skoro władze, także te lokalne, które przecież reprezentują władze państwowe, mają w… „głębokim poważaniu” dobro swoich mieszkańców, to wybieram rodzicielską emigrację.

Komentarze   

 
#2 agnes 2011-03-16 08:55
Pani Małgosiu,coś w tej sprawie z lekka drgnęło!Nie jest to jeszcze nic konkretnego,ale zawsze daje jakąs nadzieję,że może cos zmienić na lepsze. Otóż w dzisiejszej Gazecie Lubuskiej ukazał się wywiad z dyrektrem szpitala p.Tomaszem Karmińskim,któr y wyjaśnia procedury powstania oddziału dziecięcego.Poz a tym sprawą został zainteresowany poseł Bogdan Bojko,który spotkał się z burmistrzm i starostą właśnie w tej sprawie.Muszę dodać,że inicjatorką tego spotkania była pani Urszula Chudak.
 
 
#1 Janeq 2011-02-21 07:07
Pani Małgosiu, nic dodać nic odjąć a władze w naszej gminie zastanawiają się czy wybudować basen...
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 36 gości oraz 0 użytkowników.