{jcomments on}Chciałbym napisać, że blondynką będąc śpiewałem w Ukajali, albo z szamanem spędziłem kilka dni w amazońskiej głuszy. Niestety z Beatą Pawlikowską pomylić mnie nie sposób. Chciałbym napisać, że podziwiałem Kanadę pachnącą żywicą lub spotkałem szczęśliwych Indian wędrując dziewiczymi szlakami jak Arkady Fiedler.
{jcomments on} Tego dnia wstajemy dość wcześnie. Dopiero zaczyna świtać, gdy my już grzecznie udajemy się na śniadanie. Skoro jednak mamy zaległości w zwiedzaniu to nie ma innego wyjścia. Nastroje w grupie dopisują. Widok przedstawicieli grupy imprezującej nasuwa mi na myśl podejrzenie, że ich zapasy alkoholu z Polski są chyba niewyczerpywalne.
{jcomments on}Po kilku godzinach lądujemy w Delhi. W Polsce jest północ, a według czasu lokalnego już 4.30. Zmęczeni ale zadowoleni, że lot przebiegł bez problemu (nawet alkohol się nie skończył - jednak co większy samolot, to większa ilość butelek na pokładzie), udajemy się do odprawy paszportowej. Przestronne i wyścielone dywanami terminale lotniska robią na mnie duże wrażenie. Ze smutkiem myślę o mało reprezentacyjnym, nawet po przebudowie, Okęciu.
Czytaj więcej: Dzień I - Warszawa-Stambuł-Delhi. Polki wysiadły nad Afganistanem
{jcomments on}Pobudka jest dość wczesna i naturalna. Naturalna, bo nie budzi nas telefon lub budzik a dźwięki dobiegające zza namiotu. O ile oczywiście za naturalne odgłosy można uznać rozmowę dwóch osób z grupy imprezującej. A że to członkowie tej grupy, rozszyfrować można po problemie przed jakim stanęli zaraz po pobudce. Otóż uznali, że przesadzili wieczorem z alkoholem, więc dzień trzeba zacząć od setki wódki. Podobno pomoże.
{jcomments on}Po całym dniu podróży i niespełna czterech godzinach snu budzi nas telefon z recepcji. Czas na śniadanie i zwiedzanie Delhi. Jesteśmy strasznie ciekawi Indii i chyba tylko dlatego nie czujemy zmęczenia. Podczas śniadania zastanawiam się, czy pobiję swój zdjęciowy rekord sprzed roku, czyli 2100 zdjęć z Meksyku. To ostatni raz kiedy wątpię w Indie.
{jcomments on}Zwiedzanie miasta zaczynamy nie od słynnego złotego fortu a od jeziora Gadsisar - poszerzonego sztucznie zagłębienia, będącego kiedyś ważnym zbiornikiem wody pitnej. Dziś jezioro otaczają liczne świątynie i miejsce to jest celem wielu pielgrzymów. W Indiach każde miejsce można uznać za święte i każdy powód do tego jest dobry. Oglądając znajdujące się na brzegu jeziora świątynie napotykamy bardzo ciekawą rzecz. Nie dość, że ciekawą, to jeszcze pożądaną przez ludzi na całym świecie. Mianowicie trafiamy na DUŻE SUMY.
Czytaj więcej: Dzień VI - W czystych sandałach po złotym forcie
{jcomments on}To miał być wspaniały dzień. Ciekawy i intrygujący.
To miał być wspaniały odcinek. Tekst ciekawy i intrygujący.
Niestety nie będzie. I nie jest to moja wina. Absolutnie nie zbrzydło mi opisywanie tej wycieczki już po dwóch dniach podróży. Wprost przeciwnie, byłem do tego bardzo zmotywowany. Bowiem jeżeli wrażenia z lotu i zwiedzania Delhi zapisywałem na skrawkach różnych karteczek, to tego dnia rano kupiłem sobie wspaniały, bogato zdobiony zeszyt z ekologicznego papieru i postanowiłem wszystko dokładnie notować w tym zeszycie. Problem jednak był jeden, okazało się, że tego dnia nie za bardzo jest co zanotować. Ale może po kolei.
{jcomments on}W sumie to już trzeci fort zwiedzany w Indiach, jednak każdy jest inny i dzięki temu nudy nie ma. Na główny dziedziniec fortu wjeżdżamy windą, po zwiedzaniu zejdziemy z góry już normalną drogą. Pan nadzorujący windę ogłasza naszej grupie: „do windy jednorazowo wejść może 5 Amerykanów lub 7 Niemców lub 10 Europejczyków z pozostałych krajów lub 15 hindusów albo też 18 Japończyków z 36-cioma aparatami fotograficznymi”.
Odwiedza nas 197 gości oraz 0 użytkowników.
Czytaj więcej...