Miasto pogrąża się w mroku jesieni. Stoję przed bramą prowadzącą do jednorodzinnego domku na obrzeżach Wschowy. Naciskam dzwonek. Ostry dźwięk rozlega się w powietrzu, by potem ustąpić miejsca ciszy. Jeszcze nie tak dawno na ten wibrujący odgłos do wejścia dobiegał pies rasy nowofundland, który wśród nieznajomych – ze względu na swoje czarne umaszczenie i wzrost – budził nie lada strach.
Po chwili ktoś otwiera, w drzwiach ukazuje się drobnej postury kobieta. Jej długie włosy opadają na oczy o łagodnym spojrzeniu. Właścicielka nowofundlanda zaprasza mnie do środka. Siadamy w kuchni, po chwili na stole stoją już dwie filiżanki z gorącą herbatą a obok talerz z kruchymi ciastkami. Pani Ewa Anioła jest pedagogiem opiekuńczym i technikiem rehabilitacji. Od ośmiu lat dzieli swoje życie między własny dom a pracę w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym we Wschowie, największej tego typu placówce na terenie województwa lubuskiego. Wszyscy podopieczni pani Ewy są dziećmi niepełnosprawni intelektualnie w stopniu głębokim.
Gdy pani Ewa wracała do domu po pracy, czekała na nią rodzina i pies rasy nowofunland o dźwięcznym imieniu Pongo. Jak każde czworonożne zwierzę, również Pongo uwielbiał spacery i towarzystwo ludzi. Pomimo, że był niezwykle przyjaznym i spokojnym zwierzęciem, jego postura budziła respekt u tych, którzy go nie znali. Nic nie zdradzało jego niezwykłych zdolności. Szlachetny kamień czekał na oszlifowanie.
Pewnego dnia moja kuzynka, która pracuje w Lesznie w podobnym ośrodku rehabilitacyjnym, podzieliła się ze mną pewnym pomysłem. Postanowiła wypożyczyć ode mnie Ponga, aby ten spotkał się z niepełnosprawnymi dziećmi w jej szkole – opowiada mi pani Ewa. Eksperyment przerósł najśmielsze oczekiwania. Pongo, mimo że nie przeszedł odpowiedniego przeszkolenia, wydawał się stworzony do pracy w szkole specjalnej. Pani Ewa postanowiła wykorzystać zdolności swojego psa również we wschowskim Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym.
Początki dogoterapii
Sama idea animoterapii, czyli pomagania chorym poprzez kontakt ze zwierzętami pojawiła się już w XVIII wieku, kiedy to nijaki William Tuke - dyrektor jednego z angielskich szpitali psychiatrycznych – jako pierwszy pozwolił na wprowadzenie do zakładu królików, kóz i kurcząt. Był przekonany, że pacjenci opiekując się mniejszymi i słabszymi od siebie istotami, znacznie szybciej nauczą się panowania nad swoimi zachowaniami. Na szeroką skalę terapia poprzez kontakt ze zwierzętami rozpowszechniła się dopiero w latach 70. XX wieku. Okazało się, że samo mówienie czy głaskanie psa lub kota prowadzi do spadku napięcia psychicznego, obniżenia ciśnienia tętniczego czy po prostu, nawiązania kontaktu ze światem zewnętrznym. Animoterapia jest szczególnie pomocna w leczeniu dzieci dotkniętych zespołem Downa, autyzmem czy też porażeniem mózgowym. Ludziom zdrowym intelektualnie wydaje się, że nie są w stanie do końca zrozumieć chorych dzieci. Podczas terapii świat zaczyna ograniczać się do dziecka, psa i opiekuna. W tej współpracy nie ma barier ani podziału na lepszych i gorszych. Pies nie ocenia ludzi – daje od siebie wszystko, a nie oczekuje w zmian niczego, opowiada mi o pomyśle dogoterapii pani Ewa. Dlatego w coraz liczniejszych ośrodkach rehabilitacyjnych wprowadza się tą metodę leczenia. W Polsce szczególnie rozpowszechniona jest hipoterapia, polegająca na kontakcie dziecka z koniem – Dogoterapia nie jest jeszcze tak popularna w naszym kraju. Częściej mówi się o hipoterapii niż o leczniczym wykorzystaniu obecności psa.
Uzyskanie pozwolenia na przygotowanie rehabilitacji z udziałem psa, nie było łatwym zadaniem dla pani Ewy. Kiedy dyrekcja Ośrodka Szkolno-Wychowawczego we Wschowie ostatecznie zgodziła się na wprowadzenie zajęć z dogoterapii, pani Ewa dowiedziała się, że jest pierwszą osobą w województwie lubuskim, która podejmuje się tego typu rehabilitacji.
Grupa, którą zajmuje się nauczycielka liczy sobie od 3 do 5 osób. Chociaż niektórzy podopieczni mają około 20 lat, wciąż postrzegają świat oczami dziecka. Przeciętny dzień pracy trwa minimum cztery godziny. Do czasu wprowadzenia psa do harmonogramu spotkań z uczniami, tradycyjne zajęcia grupowe polegały na wykonywaniu szeregu ćwiczeń. Jak wspomina tamten czas pani Ewa Anioła, niektóre dzieci brały w nich udział z kamiennym wyrazem twarzy, na której nie było widać żadnych emocji. Większość z podopiecznych nie może wydobyć z siebie głosu. Dlatego w przypadku każdego dziecka stosuje się terapię indywidualną. Dawid, który znajduje się w mojej grupie – opowiada pani Ewa – stwarzał opiekunom wiele trudności. Jego jedyny sposób wyrażania emocji polegał na okazywaniu siły i wyższości fizycznej nad innymi. Chłopiec, mimo że był potężnie zbudowany, miał nieskoordynowane ruchy. Aby pokonać korytarz i drzwi musiał się rozpędzić z całej siły. Dawid biegł przed siebie i nie mógł się zatrzymać. Postanowiłam to wykorzystać… aby nie zostać staranowaną, lekko odepchnęłam go w prawo, tak aby Dawid zmienił kierunek trasy. Gdy znalazł się w moim gabinecie wydawał się być wstrząśnięty. Zrozumiał, że ktoś go pokonał. Od tamtej pory zmienił swoje nastawienie do opiekunów. Innym, trudnym przypadkiem niepełnosprawności, z którym na co dzień ma do czynienia pani Ewa, jest Andżelika. Dziewczynka ma skłonności do samookaleczenia się i autoagresji. Gryzie m.in. swoje ręce, dlatego należy je czymś zająć. Jednym ze sposobów jest polewanie ich wodą.
Atmosfera na zajęciach uległa radykalnej zmianie w momencie, kiedy nauczycielka po raz pierwszy przyprowadziła swojego psa, Pongo. Dzieci, które nie wykazywały dotąd żadnej inicjatywy, były bierne podczas zajęć, teraz zaczęły przejawiać zainteresowanie. Dłonie wychowanków ośrodka, które poprzednio były zaciśnięte w pięści, rozprostowały się, aby dotknąć sierści obwąchującego ich psa. Od tego czasu zajęcia rehabilitacyjne zmieniły swój charakter. Na początku dzieci witały się z psem. Głaskały go i czesały. To jeden z elementów zajęć terapeutycznych. Następnie podopieczni pokonywali z Pongiem różne przeszkody ustawione na ziemi i w nagrodę otrzymywali suchą karmę, aby móc nakarmić nią nowofunlanda. Pies wydawał się niezwykle szczęśliwy wśród dzieci, wspomina pani Ewa.
Uczniowie podczas zajęć nalewali dla Ponga wodę do różnokolorowych miseczek, ucząc się przy okazji kolorów. Na swój sposób ścigali się w tym, kto pierwszy napełni miseczkę wodą i z której Pongo zacznie pić. Dzieci agresywne zaczynały się wyciszać przy psie. Inne wskazywały dłonią i naśladowały odgłosy szczekania. Paulina, jedna z podopiecznych, cierpiąca na głęboką niepełnosprawność, zaczęła się uśmiechać. Dziewięcioletni Tomek, który z początku bał się czarnego nowofunlanda, szybko przemógł się i w zasadzie nie odstępował psa na krok. Kontakt z Pongiem wpłynął także na Krystiana, który czuł lęk przed zwierzętami, a miał uczęszczać na hipoterapię, podczas której miałby kontakt z o wiele większym zwierzęciem, koniem. Krok po kroku zaczął się jednak oswajać z obecnością psa, co pozwoliło w późniejszym czasie na rozpoczęcie zajęć z hipoterapii.
Jak wyznaje pani Ewa, będąc małą dziewczynką, bardzo bała się psów. Z biegiem lat lęk osłabł do tego stopnia, że w domu państwa Aniołów pojawił się czworonożny przyjaciel. Podświadomy lęk jednak pozostał. Dlatego też podczas zajęć rehabilitacyjnych pani Ewa odczuwała niepokój, tym bardziej że reakcje dzieci często są nieprzewidywalne. Pongo był psem, a człowiek tak do końca nigdy nie przewidzi intencji zwierzęcia. Jednak Pongo, mimo że niektóre dzieci szarpały jego sierść i umyślnie uderzały go w głowę, nigdy nie zareagował agresywnie, nigdy nie pociągnął za rękaw.
Bezinteresowna więź
Ważnych, przełomowych momentów w pracy z Pongiem było wiele, trudno wskazać te najważniejsze. Ten, kto ma codzienny kontakt z dziećmi potrafi dostrzec w nich więcej zmian niż przypadkowy obserwator. Dziecko leżące na psie z uśmiechem na twarzy, osobie postronnej może wydać się nic niezwyczajną sytuacją. My, opiekunowie, widzimy w tym duży postęp w rozwoju intelektualnym naszego podopiecznego. Świat dla większości dzieci niepełnosprawnych w stopniu głębokim ograniczał się tylko do kilkugodzinnego pobytu w szkole i całodziennego zamknięcia w Domu Pomocy Społecznej, prowadzonego przez siostry zakonne we Wschowie. Dlatego dla wielu dzieci kontakt z Pongiem był pierwszym w życiu spotkaniem z inną istotą, niż człowiek. Kontakt z psem otwierał moich podopiecznych na ludzi, ożywiał w nich zmysły i zainteresowanie światem. W ich życiu pojawił się ktoś mniejszy, nad kim musiały sprawować opiekę. Budowało to w nich pewne poczucie niezależności i potrzeby działania.
Z biegiem lat występujące coraz częściej problemy zdrowotne Ponga nie pozwoliły na kontynuowanie zajęć z osobami niepełnosprawnymi. Ostatecznie chore serce i związane z tym powikłania doprowadziły do śmierci psa. W człowieczym kalendarzu miał wówczas 8 lat – w psim 68. Pani Ewa nadal prowadzi zajęcia z niepełnosprawnymi dziećmi. Nie kupiła nowego psa. Pongo był jedyny w swoim rodzaju i nie chce go zastąpić innym czworonogiem. Trudno było mi wytłumaczyć dzieciom, że Pongo nie żyje. Mówiłam im, że piesek po prostu odszedł. Podopieczni, którzy potrafili mówić, pytali się każdego dnia o Ponga: kiedy przyjdzie, co robi, gdzie jest? Z biegiem czasu przyzwyczaili się, że „ pani od Ponga” – tak mnie nazywali – przychodzi sama.
Czas na Frajdę
Pani Renata Rokicka jest koleżanką pani Anioły, ona również pracuje w Ośrodku Szkolno-Wychowawczym we Wschowie, gdzie prowadzi zajęcia z dziećmi niepełnosprawnymi w stopniu głębokim. Trzy i pół miesiąca temu jej rodzina powiększyła się o jeszcze jednego członka. Jest nim szczeniak rasy golden retriever – suczka o imieniu Frajda.
Kiedy spotykam się z panią Renatą, w przedpokoju jej mieszkania Frajda biega za zieloną piłeczką. Bierze ją w dopiero co wyrzynające się zęby i przynosi do nóg właścicielki. Z uporem wpatruje się w panią Renatę i czeka, kiedy zabawka spadnie na ziemię. Jej przyszłość jest już dokładnie zaplanowana. Frajda po odpowiednim przeszkoleniu ma rozpocząć prace podobna do tej, jaką wykonywał Pongo. Wszystko wskazuje na to, że Frajda idealnie się do tego nadaje. Bardzo lubi kontakt z dziećmi i zabawę, co dobrze rokuje na jej przyszłe zadanie. Hodowcy potwierdzili, że rodzice Frajdy mieli spokojne uosobienie i byli przyjaźni wobec obcych - mówi pani Renata. Grupa, którą się zajmuje, liczy sobie czworo podopiecznych. Nauczycielka ma nadzieję, iż dzieci poprzez kontakt z psem otworzą się na świat zewnętrzny. Lęk przed otoczeniem ustępuje miejsca zwykłej ciekawości – tłumaczy mi pani Renata – podopieczni pielęgnują psa, przez co są bardziej przyjaźnie nastawieni do życia. Już teraz, mimo że Frajda ma dopiero pięć miesięcy, pani Renata zabiera ją na wybrane zajęcia z dziećmi. Gdy wszyscy wychodzimy na spacer, każde z dzieci chce trzymać psa na smyczy. Zwierzę często biegnie do przodu, a dzieciom trudno jest nadążyć za jego krokami. Nie wydają się być jednak tym bardzo zniechęcone. Wyciągają się na całą długość ciała i zaczynają nawzajem wyrywać sobie smycz. Wygląda to tak, jakby pies ciągnął na pasku gromadkę dzieci. Często też zdarza się nam podczas spaceru do pobliskiego parku spotkać jakiegoś właściciela psa ze swoim czworonogiem. Wówczas większość dzieci wykazuje żywe zainteresowanie tą sytuacją.
Zajęcia z dogoterapii rozpoczęte przez panią Ewę wzbudziły również spore zainteresowanie ze strony dyrekcji ośrodka. Szkoła chce w dalszym ciągu kontynuować projekt dogoterapii. Pani Renata wiąże z tym duże nadzieje. Gdyby niepełnosprawne dzieci rozpoczęły wcześniej terapię z psami, przyniosłoby to większe efekty, zarówno dla podopiecznych jak i dla opiekunów. Pies odmienia życie także swojego właściciela – należy poświęcić mu sporo uwagi i czasu.
Frajda wciąż przemierza pokój w poszukiwaniu ulubionej piłeczki. Gdy ją odnajduje, przynosi ją starym zwyczajem do nóg właściciela i czeka na kolejny gest. Pies pomaga ludziom w każdym tego słowa znaczeniu i ludzie pomagają jemu poprzez samą obecność. Zwierzę też przecież pragnie kontaktu – stwierdza na koniec pani Renata.
Epilog
Prawie rok po ostatniej rozmowie o dogoterapii, decyduję się osobiście poznać podopiecznych i ich opiekunów z Ośrodka Szkolno-Wychowawczego we Wschowie. Nowoczesny budynek, w ciepłym majowym słońcu, jawi się niczym oaza na obrzeżach miasta. Miejsce spokoju, cierpliwości i troski opiekunów o swoich podopiecznych.
Po placówce oprowadza mnie jedna z pracujących tam kobiet. Idąc długim korytarzem wchodzimy do pierwszego pomieszczenia. Przy stole, na środku sali, siedzi kilka osób w wieku ok. 20 lat. Oglądają leżące na blacie książki i różne przyrządy. Niektóre osoby widząc nas, machają na przywitanie.
Z tarasu dobiegają radosne okrzyki kilkoro dzieci w wieku od 10 do 12 lat, które próbują pogłaskać uciekającą Frajdę. Jej kremowa sierść co jakiś czas wyłania się zza małych choinek. Przy gromadce dzieci stoi właścicielka psa - p. Renata Rokicka, wraz z dwiema nauczycielkami. Poranna lekcja dopiero się zaczyna.
Pani Renata woła Frajdę, a w tym czasie podopieczni nawlekają na sznurek kawałki karmy. Gdy pies siada przy dzieciach, one przywiązują mu do obroży „smakowite korale”. Frajda nie czeka długo i gdy Pani Renata tłumaczy dzieciom reguły kolejnego zadania, próbuje podjadać swoje ozdoby. Teraz dzieci losują z worka różne atrybuty do pielęgnacji pieska - smycz, szampon, piłeczkę i opisują wyciągnięte przedmioty. Jedna z podopiecznych, Hania, chce być jak najbliżej psa i dlatego pomaga opiekunce w przygotowaniu następnego zadania. Dzieci tylko na to czekały. Ustawiają się w rządku i każde z nich dostaje zabawkę dla Frajdy i kilka smakołyków do drugiej ręki. Frajda aportuje za rzuconym jej przedmiotem, podrzuca zabawkę i przynosi do nóg dziecka, które w zamian daje jej karmę do zjedzenia. Niektóre dzieci wpychają się drugim do kolejki, aby jeszcze raz pobawić się z pieskiem. Mogłyby się tak bawić bez końca.
Chętna do pomocy Hania, przynosi smycz dla Frajdy. Panie nauczycielki wręczają dzieciom różnokolorowe klamerki, które przypinają do długiej smyczy. Każde z dzieci ma do wykonania odmienne zadanie. Niektóre z nich liczą ile jest klamerek o tym samym kolorze, inne nazywają na głos jaki kolor ma ta wskazana przez opiekunki.
Poranne zajęcia nieuchronnie dobiegają końca. Frajda siada na środku tarasu i macha ogonem, gdy dzieci podchodzą się z nią pożegnać. Pani Renata podnosi prawą łapkę pieska i każde dziecko po kolei przybija jej „piątkę”. Najmłodsze z nich, mały Dawid kurczowo trzyma łapę psa i nie chce puścić. Wpatruje się w towarzysza zabaw i głaszcze łapę Frajdy. Nie tylko on zdążył już polubić pieska. Dzieci z innego oddziału na widok znajomego zwierzęcia, podchodzą do szyby i stukają w nią zaciśniętymi piąstkami.
Pani Rokicka prowadzi Frajdę do pomieszczenia, w którym czeka na nią miseczka ze świeżą wodą. Po drodze pieska mijają i odprowadzają inne dzieci, głośno wołając jej imię. Niektórym z nich udaje się ją pogłaskać.
Frajda odwdzięcza się machaniem ogona i wymownym spojrzeniem, bo Frajda lubi dzieci, a dzieci lubią Frajdę.
Odwiedza nas 19 gości oraz 0 użytkowników.
Czytaj więcej...