Wywiady

Wywiady

Życie kręci się jak kółka w deskorolce

- Jak się cały czas patrzy przez wizjer kamery albo jeździ na desce, to potem patrzysz tak na cały świat. Idę i widzę miejsca dla deskorolki, albo że to miejsce byłoby dobre do filmu - z Piotrem Ograbkiem rozmawia Tomasz Wojnarowski.

Ograb, dla innych Ogi, czyli Piotr Ograbek, od kilku lat filmuje i montuje teledyski a w międzyczasie jeździ na deskorolce. Najpierw ukończył naukę w Zanie (tam go poznałem), potem zrobił studia dziennikarskie w Dolnośląskiej Szkole Wyższej we Wrocławiu (specjalność: dziennikarstwo i media cyfrowe). We Wschowie było o nim głośno po tym jak nakręcił teledysk dla WSH Reprezent (wschowski hip hop).  Zespół rozpadł się, a Piotrek dalej robi klipy. I wychodzi mu to całkiem dobrze.

Od czego zaczyna się robienie teledysku? Zrobiłeś ich już blisko dwadzieścia…

Hmmmm… najpierw jest telefon, że ktoś chce klip.

Skąd ludzie wiedzą, że się tym zajmujesz, że robisz takie rzeczy?

Trafiają do mnie głównie przez stronę internetową, a w zasadzie to, co na niej zamieszczam. Zwykle byli na niej, widzieli teledyski innych osób, spodobało się i dzwonią. Piłeczka odbija się, ci przychodzą od  tych, tamci od innych. To taka poczta pantoflowa. Nie stać mnie na reklamę. Wychodzę z założenia, że jak coś się robi dobrze, to prędzej czy później pojawi się ktoś, kto będzie zainteresowany moją pracą. I tak to zwykle bywa.

Przychodzą z pomysłami, konkretną wizją tego, co chcą zobaczyć na ekranie?

Z tym bywa różnie. Raz jest wszystko spontanicznie, nie ma planu. Tak było w przypadku mojego ostatniego wideoklipu. Pojechałem do Wrocławia, objechaliśmy rowerami z ludźmi z Natural Dread Killaz teren na jednym z osiedli, Biskupinie, obczailiśmy miejscówki. Plan był taki, że ma być luźny, wesoły teledysk. Pływaliśmy motorówkami po Wyspie Słodowej, było dobrze. Bez żadnego scenariusza. I taki klip zrobiliśmy, całkowicie spontaniczny. Są tylko same słowa i jakieś przebitki na rowerach. 

Czyli pracujecie spontanicznie?

Zwykle nie wtrącam się w wizję Artysty, dla mnie ważne jest to, żeby wszystko było dogadane, żeby nie było potem jakiś problemów. Na bieżąco  koryguję  jakieś rzeczy. Potem, już po montażu, wysyłam jeszcze prewki, czyli podgląd wersji beta teledysku do oceny  i wprowadzam ewentualne poprawki. W zasadzie rytm teledysku narzuca muzyka, to ona decyduje o tym jak coś będzie wyglądać i pod nią robimy obraz.

Co się dzieje, kiedy wizja Artysty jest… beznadziejna?

Wymyślam mu coś nowego.

Nie buntuje się?

Nie ma wyjścia. Czasami ludzie pokazują mi, że chcieliby tu albo tu coś nakręcić, ale mówię im, że niestety nie da rady, będzie z tego lipa. Potem chodzimy sześć godzin z buta po Wrocławiu i szukamy miejsca, żeby było w porządku. Jak już widzą końcowy efekt, zmieniają zdanie. Nigdy nic na siłę, to jest bez sensu.

 Czyli wszystko zawsze pięknie gra?

Czasami bywa, że trudno znaleźć miejsce.

Jak długo trwa praca na planie?

Z tym bywa różnie. Nieraz cały materiał robię w ciągu jednego dnia zdjęciowego, a nieraz trwa to dłużej, dwa, trzy dni. Teledysk Natural Dread Killaz „Muzyki, Światy, Piękny” robiłem w ciągu czterech dni. Najpierw na zdjęcia musiałem z chłopakami pojechać do Warszawy, na koncert, który tam grali z  okazji Juwenaliów. Znowu teledysk nad którym teraz pracuję, z Człowieniem, zrobiliśmy w jeden dzień. Z pracą na planie zresztą różnie bywa. Kiedyś przyjeżdżam na plan a tutaj ludzie z zespołu wszyscy… podchmieleni. Przyjechali jeszcze ich znajomi i zrobiła się jedna wielka biba. Ale jakoś z tego wybrnąłem. Plany filmowe – w tym przypadku – są dość nieprzewidywalne.

Dobra, masz już materiał nagrany, co dalej…

Jak mam dobry dzień to potrafię zmontować całość od razu. Tu jest też kwestia chęci do złożenia czegoś takiego, czasami jej brakuje. Zrobić coś na siłę każdy potrafi, ale to chyba nie ma sensu. Zresztą najbardziej lubię filmować, dopiero na drugim miejscu jest montaż.

Inspiracje?

Telewizja, wideoklipy innych ludzi… W sumie to u mnie w głowie to wszystko się miksuje. Wizja, patenty.

Jak wyglądają premiery Twoich teledysków?

Zwykle mają charakter internetowy. Natural Dread Killaz wrzucony na yotube’a w ciągu pięciu pierwszych dni od premiery obejrzano 100 tys. razy. Niektóre z moich filmów grają  gdzieś na 4funTV, MTV czy VIVIE, już bez moich logówek, reklam na początku. Idzie sobie to w telewizji co jakiś czas…

Są z tego pieniądze?

Teraz jest dobry okres, zdarza się, że w miesiącu jestem w stanie zrobić trzy teledyski, ale przychodzi potem taki czas, że przez pół roku zrobię jeden. Nic nie jest pewne…

To może weselne wideofilmowanie dałoby Ci możliwość dorobienia?

Nie mam ochoty użerać się z tymi ludźmi, im zawsze się coś nie podoba. Kiedyś zrobiłem kilka wesel, ale odpuściłem. Może i łatwe są te pieniądze, ale jak mam montować dwie godziny mszę świętą to mi się po prostu nie chce. Wolę ten czas poświęcić na zmontowanie czegoś, co trwa trzy minuty. W teledysku jest inspiracja, możliwość stworzenia czegoś nowego, jakieś patenty, pomysły, efekty. A na weselu… nuda. Karta się kończy, bateria pada, potem czegoś nie nagrasz, państwo młodzi mają żal, że nie ma jakiejś mowy księdza. Nie, wolę pójść do pracy. Myślę o przeprowadzce do większego miasta. Fajnie byłoby zahaczyć się w jakimiś studiu graficznym. Teledyski zostawiam na weekendy.

Skończyłeś studia dziennikarskie, czego się nauczyłeś?

Pod względem dziennikarskim nie dały mi niczego, nie idę w tym kierunku. Natomiast jeśli chodzi o filmowanie… to też niczego nie nauczyłem się. Zwykle dostawałem zaliczenia na dzień dobry, więc miałem trochę luzu. Jedyna korzyść to kontakty, jakie wówczas nawiązałem, poznałem ludzi z którymi współpracuję do dzisiaj.

Czyli studia zrobiłeś tylko dla przysłowiowego papierka?

Chyba tak można powiedzieć.

Twoje pierwsze tematy filmowe?

Deskorolka, to był mój pierwszy temat. A zaczynałem z kamerą, którą dostałem od dziadka, na takie małe kasety vhs, kasety były grubości zwykłych vhs, ale miały mniejsze gabaryty. Moja pierwsza kamera to był taki Panasonic. Robiłem do niego „rybie oko” z judasza od drzwi, potem jak dostałem kolejną kamerę, ale już na Hi8, znowu zrobiłem taki wynalazek, tyle że tym razem skleiłem dwa judasze cyklopy. Potem miałem jeszcze drugą Hi8, aż w końcu na osiemnastkę dostałem już naprawdę porządny sprzęt na mini DV. Rybie oko ściągałem wtedy ze Stanów Zjednoczonych. Tą kamerą kręciłem już bardzo długo… i już tak na poważnie. Aż pewnego dnia życie zmusiło mnie do przejścia na format cyfrowy, stąd zakupiłem Canona 7D i masę obiektywów do niego.

Zmieniła się jakość obrazu a z nią…

Optyka, to przede wszystkim. Wcześniej nie byłem w stanie osiągnąć takich rezultatów. To zupełnie inna plastyka, przysłona, można naprawdę wiele. Wystarczy wybrać odpowiednie szkło. Mam coś w głowie i wybieram obiektyw stałoogniskowy, albo rybie oko, albo jakieś tele- lub szeroki kąt – czego tylko dusza zapragnie.

Ale to niej jest tak, że przy tych tradycyjnych kamerach trzeba było bardziej kombinować, wymyślać, być bardziej twórczym ze względu na ograniczenia.

No właśnie nie, to było wszystko takie bez polotu, zwykłe. Zresztą wtedy wszystkie teledyski były takie proste i płaskie.

Minusy filmowania lustrzanką?

Brak płynnego zoomu, tego najbardziej brakuje przy filmowaniu deskorolki.  A do teledysku to są przebicia, albo szerokie, albo wąskie, to i tak to się robi na jednej ogniskowej, nie ma przybliżanek i oddalanek. Prędzej są jakieś jazdy kamery, panoramowanie. Dlatego montuję sobie różne rzeczy, np. jakieś szyny do kamery z drabiny, rączki do aparatu… Ludzie patrzą na film przez pryzmat fotografii. Z filmem bywa trudniej, potrzebny jest zwykle szerszy kadr, stąd nie każde miejsce nadaje się jako plan filmowy, poza tym dochodzi filmowanie tylko w poziomie.

Dobra, wróćmy do tego momentu, kiedy pierwszy raz zabrałeś kamerę w teren w sposób świadomy? Jak się domyślam, wcześniej były uwieczniane imieniny mamy i wyjazdy wakacyjne. Ludzie zwykle po to kupują kamery, do użytku domowego…

Pewnego dnia jeździliśmy sobie na deskorolce przy szkole zawodowej, są tam takie schodki. I stwierdziłem, że fajnie byłoby to nagrać. Zacząłem kręcić, najpierw jakieś głupoty, skoki w krzaki w stylu Jackass, a potem – kiedy pojawiły się pierwsze karty wideo do komputerów, zacząłem to zgrywać i montować. Miałem wtedy jakieś 14 – 15 lat.

Co dalej…

W tym czasie sporo filmowałem, jeździłem po Polsce, aż któregoś dnia spotkałem redaktora naczelnego pisma INFO, Andrzeja Skrobańskiego, który zaproponował mi współpracę. Co roku wyjeżdżamy na trasy (tzw. toury). Całością zajmuje się Krzysztof Chojnowski, który prowadzi firmę 79th. To on szuka sponsorów. Zwykle przez dwa tygodnie podróżujemy po Europie, każdy dzień to inne miasto, szukamy miejsc do jazdy na deskorolce, śpimy w kamperach, sikamy po krzakach, kąpiemy się morzu i tak żyjemy sobie przez dwa tygodnie. Jeździmy sobie na deskorolkach, w miejscach, w których jeszcze nikt nie jeździł. Byliśmy już w Marsylii, Paryżu, Barcelonie, itd., naprawdę w wielu miejscach. We wrześniu wybieramy się do Azerbejdżanu. W ten  sposób zbieram materiał. Jeździmy na deskach a ja to nagrywam. Potem te filmy są wyświetlane w kinie. Jednym z takich filmów wygrałem konkurs na festiwalu Filmów Sportów Ekstremalnych w Warszawie.

Deskorolkę też dostałeś od dziadka? Kiedy zacząłeś jeździć?

To było 11 lat temu, koniec podstawówki. Był taki dzień w szkole pod koniec roku szkolnego, że każdy mógł przynieść ze sobą to co lubi, ja sam już nie pamiętam co zabrałem, ale mój kumpel przyniósł deskorolkę i tak to się zaczęło. I faktycznie, dziadek kupił mi pierwszą deskę, potem była kolejna, następna i tak poszło. Dzięki desce poznałem wielu ludzi, mam teraz znajomych w zasadzie na terenie całej Polski. I tak to się kręci… Życie kręci się jak kółka w deskorolce.

A jak ze środowiskiem wschowskich deskorolkowców?

Teraz to już jest drugie pokolenie. Był taki moment we Wschowie, że dużo osób jeździło, to ci, którzy zapoczątkowali deskę: Adrian Bagnowski, Błażej Witkiewicz, Sławek Świgoń, Radek Iwaszko. Błażej z Adrianem wyjechali za granicę do pracy, Radek przestał jeździć. Obecnie jeździ jeszcze Sławek. Potem wszystko się rozpadło, na stadionie, gdzie jeździliśmy, nawierzchnia zepsuła się a cały ówczesny skatepark zgnił, nie było gdzie jeździć. Aż wreszcie podczas ostatniego lata pospawałem rurki  i zebrała się nowa, młoda ekipa, która jeździ do tej pory.

Teraz pojawiły się większe możliwości, od czerwca mamy we Wschowie nowy skatepark.

Tak, miejsce jest w porządku, jak na wschowskie warunki, jest ok. W sumie to jeździmy w różnych miejscach. Jest fajny murek, wybitka, to lubimy sobie poskakać. Czasem zdarza się, że to jakiś pomnik, miejsce publiczne. Przyjeżdża policja, uciekamy, czasem jak się nie uda biorą nas na komisariat, potrzymają kilka godzin, postraszą, a potem znowu wracamy na ulicę, na deskę. Aha, chcę jeszcze dodać, że to, że jeżdżę przy pomniku, albo na jego fragmencie nie oznacza, że nie mam szacunku do tego miejsca, dla mnie to po prostu kolejna dobra przestrzeń do zrobienia kilku nowych figur.

To ile osób u nas jeździ we Wschowie?

Z jakieś trzydzieści chyba będzie. Chłopaki mają potencjał, zajawkę, myślę, że będzie dobrze.

A co w zasadzie jest fajnego w jeżdżeniu na desce?

Triki, obroty, figury. Można robić różne ewolucje, na rurkę, na murek. Chodzi o kwestie opanowania tych ruchów. Kiedy ci wychodzi, to sprawia ci to ogromną satysfakcję. To jak z jazdą na łyżwach. Podobnie jest z deską. Idę sobie, robię własne składy, nie mam trenera, nikt niczego ode mnie nie wymaga. To mi się podoba na desce, to poczucie wolności, niezależności. Triki na desce można łączyć, deska daje dużą kreatywność. Jazda to także duże grono znajomych, którzy znają się w zasadzie właśnie przez ten kawałek deski. Z Warszawy, Wrocławia, Poznania. Każdy ma jakąś pracę, rodzinę, obowiązki, ale łączy nas deska. Kiedyś był taki zabobon, że ci co jeżdżą na desce z musu muszą słuchać hip-hopu. Ale tutaj nie ma zasady.

Patrząc na ludzi jeżdżących na deskorolce można się domyślać, że często je łamiesz…

W sumie połamałem około stu desek.

Sto?!

Zwykle jedna wystarcza na miesiąc. Czasem idzie ich więcej. Miałem przez to już kilka urazów: wstrząs mózgu parę razy, wybity nadgarstek, złamań chyba z osiem, kostki powykręcane po dziesięć razy.

To czeka Ciebie bolesna starość. Zamierzasz ją spędzić we Wschowie?

Nie, zdecydowanie nie, albo niestety nie. Jestem tu bo jestem, ale w tym mieście nie ma dla mnie perspektyw na robienie tego co lubię, tutaj nie da się niczego nakręcić. Fajnie byłoby tu mieszkać, ale na życie potrzebne są też pieniądze.

P.S Odwiedź i zobacz jak się kręci strona Piotra Ograbka: ogfilms.pl

Komentarze   

 
#3 kubcio 2011-11-11 17:21
deskorolka to to super duper sprawa dla mnie to święto narodowe jak jezdze to mnie gesia skurka przechodzi .a triki co za pomiana pop showit kikflip helflip olle
 
 
#2 dorota 2011-09-14 10:51
super materiał, tekst bardzo dobrze się czyta, oby jak najwięcej się takich wywiadow pojawiało!
 
 
#1 Citos 2011-09-14 08:44
Deskorolka to piękna sprawa. Fajnie, że młodzi mają zajawke. Teraz nawet tzw. "drugie pokolenie" wróciło na stadion. Czekamy na jakieś zawody ;] pozdro Ogi!
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 14 gości oraz 0 użytkowników.