Indie - kolory pustynnych miast

INDIE - kolory pustynnych miast

Dzień XII - ANTYLOPA OTOCZONA PRZEZ LWY

Dziś pobudka jest dość wczesna. Musimy dojechać do Agry a po drodze dwa ciekawe miejsca do zobaczenia. Nie ma więc co grymasić. Po wczorajszym niezwykłym dniu wszyscy w doskonałych nastrojach. No może poza trójką, którą z powodu problemów żołądkowych ominęły wczorajsze niewątpliwe atrakcje. Z ich zdrowiem chyba nie najlepiej, okazuje się bowiem, że nie obyło się bez przyjazdu lekarza do hotelu. Zresztą dzisiaj też nie wyglądają najlepiej. Co gorsza muszą wsiadać do autobusu, dziś nie ma już możliwości zostania w hotelu. Ktoś nawet mówi, że chce już do Polski. No cóż, to najlepszy dowód na to, że fast-foody są niezdrowe.

 

Dzień XII (8.03.2011r.) Abhaneri – Fatehpur Sikri

 

 

ANTYLOPA OTOCZONA PRZEZ LWY

Przykład małej "gruszeczki" Na drodze znów ciekawie. Zresztą jak zawsze. Przebojem dzisiejszego dnia są spotykane co kawałek jeżdżące „gruszki”. Jeżdżące gruszki to wymyślona naprędce przeze mnie nazwa, ale w sumie chyba wiernie oddaje istotę swoistej indyjskiej techniki przewożenia ziarna zbóż. Jest to z reguły ciągnik lub samochód ciężarowy na przyczepie którego zamontowano metalową lub drewnianą ramę - największą jaką się tylko dało założyć. Na ramie tej układa się ogromny wór, do którego pozostaje już tylko wsypać kilka ton zboża i można ruszać w drogę. Tak więc sypią. I to bardzo hojnie. Czasami wygląda to komicznie. Wór napełniony ziarnem staje się bardzo wypukły i oblewa cały pojazd – widać tylko kierowcę a za nim już tylko wielka nieforemna paka. Nawet koła są zasłonięte a ładunek sięga praktycznie podłoża, zostaje tylko kilka centymetrów luzu. Po minięciu kilkunastu takich pojazdów zmieniłem swoje zdanie odnośnie Inspekcji Transportu Drogowego, która bezczelnie przekonuje, że po naszych drogach jeżdżą przeładowane pojazdy. W Indiach uznali by to za puste przebiegi; aż grzech tak marnować czas i paliwo. Choć z drugiej strony mijaliśmy także efekty zbytniego naładowania „gruszki”. W sumie ciężko później posprzątać z drogi lub pobocza hałdy zboża z przewróconego na bok pojazdu. Nikogo to na szczęście nie zraża i dzięki temu te efektowne pojazdy nie znikną tak szybko z indyjskich dróg.

Moje rozmyślania zostają przerwane kiedy mijamy tabliczkę z napisem „Abhaneri”. Trzeba szykować aparat. Na ten dzień i na to co teraz zobaczymy czekałem od samego początku podróży, a nawet dużo wcześniej, od dnia gdy w Internecie przeglądałem zdjęcia z atrakcjami Indii. Owszem, podobały mi się wszystkie forty, pałace, miasta jednak pewne niezwykłe zdjęcia szczególnie wzbudziły moje Chand Baori w pełnej krasiezainteresowanie. Cóż takiego jest więc w tej małej wiosce? Otóż jest to studnia na wodę. Wydawać by się mogło, że nie ma w tym nic ciekawego. Cóż bowiem ciekawego w studni? Niejeden z nas pamięta czasy, gdy studnie były bardzo liczne w naszych rodzinnych stronach. Nie raz moja babcia przeganiała mnie lub moich kuzynów z okolic studni, która prowokowała różne dziwne pomysły. Inwencja w wymyślaniu zabaw była wielka i pewnie tylko dzięki czujności babci mogę dziś pisać tę relację. Jednak Chand Baori – studnia do której przyjechaliśmy - trochę różni się od tych, które przychodzą nam na myśl w pierwszej chwili. Jest „nieznacznie” większa – składa się z 3500 stopni i liczy sobie 13 pięter, co daje około 30 metrów głębokości. Prawdziwa architektoniczna perełka. Do tego zadziwia fakt, iż powstała już w IX wieku. Studnie takie były popularne w Indiach, zapobiegały bowiem wyparowywaniu wody w upalne dni. Chand Baori zachowana jest w doskonałym stanie i nie zawodzi moich oczekiwań. Gorączkowo biegam wzdłuż barierki, która niestety ogranicza widoczność i zza której zdjęcia nie wychodzą szczególnie ciekawie i pstrykam. Wpadam na kolejny „genialny” pomysł. Wszak zdjęcia z pewnej wysokości lepiej oddadzą głębię i mimo oporów mojej małżonki wręczam jej aparat i biorę ją na „barana”. Żona pstryka a miejscowy przewodnik patrzy tak jakoś dziwnie. No cóż, czego się nie zrobi dla dobrego zdjęcia. Po kilku minutach wiem już skąd to dziwne spojrzenie oprowadzającego nas po studni pana. Otóż z drugiej strony studni w ogrodzeniu znajduje się furtka i można spokojnie podejść nie tylko do samej krawędzi studni, ale i też zejść na same jej dno, jeżeli tylko ktoś ma takie życzenie. Tak więc schodzimy, robimy zdjęcia dziesięć razy ładniejsze niż zza barierki, a ja unikam już wzroku pana przewodnika. Mam tylko nadzieję, że nie jestem pierwszym baranem, który przyszedł do studni niekoniecznie po wodę.

Studnia robi wrażenie na każdym zwiedzjącym

Z Abhaneri jedziemy do Fatehpur Sikri – ciekawego i zagadkowego miejsca. W międzyczasie opuszczamy Radżastan, dwa następne dni spędzimy w stanie Uttar Pradesh. Za czasów cesarza Akbara miasto to pełniło rolę stolicy imperium mogolskiego. Nie wiadomo do końca z jakiego powodu, osada ta została opuszczona przez mieszkańców w 1586 roku. Zachowała się w stanie doskonałym i zachwyca ciekawą architekturą. Budynki wzniesiono z czerwonego piaskowca w stylu Prawie jak nasz autokarcharakterystycznym dla budowli drewnianych. Miejsce to, nad którym opiekę sprawuje UNESCO, jest strefą ekologiczną. Nie można tu wjechać autobusem, ani żadnym innym samochodem, poza pojazdami z silnikami elektrycznymi. Przesiadamy się więc do trzech elektrycznych busów i podjeżdżamy pod bramy miasta.

Scena, którą dane jest mi tutaj zobaczyć, wprowadza mnie w stan rozmarzenia. Oto prowadzony jest remont drogi, powstaje nowy parking i chodniki, a kilku robotników ładuje tłuczeń do sporych rozmiarów betoniarki. Niby nic dziwnego, ale gdy przyjrzeć się tej scenie bliżej to okazuje się, iż pracują same kobiety. Owszem w pobliżu widać sporo mężczyzn, ale okupują oni pobliskie restauracje i sącząc Płeć piękna przy betoniarceherbatę ze spokojem komplementują, tak jak ja, scenę przy betoniarce. Jaki wspaniały przykład równouprawnienia, kobiety mogą wykonywać każdą pracę, nawet najcięższą. Są do tego wręcz zachęcane i mogą ją wykonywać na wyłączność. Z pewnością żaden mężczyzna nie będzie protestował. Wychodzi na to, że te indyjskie zwyczaje nie są takie głupie, nieźle tu sobie mężczyźni to wszystko urządzili. My, przekonani o swojej wyższości Europejczycy, możemy tylko pomarzyć o obserwowaniu w południe z restauracji kobiet pracujących przy betoniarkach. A coś mi przez całe życie mówiło, że nie jestem stworzony do pracy. Szczególnie głośno mówi mi to, gdy wstaję zimą o 5.30 a za oknem ciemno. Coś mi to zawsze mówiło, a ja nie słuchałem, może jednak czas wystąpić o indyjskie obywatelstwo?

Wspaniały przykład równouprawnienia :D

Spokojnie podziwiamy Fatehpur Sikri do momentu, gdy dostrzegam ogrodniczkę z efektownym dzbanem na głowie. Nie podchodzę za blisko, tylko zza krzaków z bezpiecznej odległości pstrykam kilka zdjęć. To nie pomaga. Czujne oko pani ogrodniczki dostrzega moje zainteresowanie natychmiast. Postanawia ulżyć mojemu portfelowi i zaprasza na sesję zdjęciową. Po krótkiej prezentacji noszenia sporych ciężarów na głowie, najpierw żona, później ja, a po nas nasi znajomi z Poznania, paradujemy z dzbanem na głowie. Na wszelki wypadek lepiej delikatnie podtrzymywać ręką, nie jesteśmy Małe mieszkanki Fatehpur Sikriprzyzwyczajeni do tego by mieć aż tyle na głowie. Aparaty pracują pełną mocą, nie tylko zresztą nasze. Kilku hindusów robi mi zdjęcie z dzbanem na głowie. Gdy wołam o rupie, cieszą się jakbym dobry dowcip opowiedział. Coś widocznie robię nie tak, bo gdy miejscowi wołają o napiwek, to ja jakoś nic śmiesznego w tym nie widzę.

Po południu wybieramy się zobaczyć ciekawy meczet powstały w miejscu, w którym Akbar miał spotkać sufickiego pustelnika Selima Ćisti, który przepowiedział cesarzowi urodzenie oczekiwanego od wielu lat syna. W tym celu Ćisti miał zabić własnego 6-miesięcznego syna, aby dusza zabitego dziecka inkarnowała się w syna cesarza. Akbar wierzył, że dzięki Ćistiemu urodził się mu pierworodny syn – przyszły cesarz Dżahangir. Aby uhonorować pustelnika, zbudował w tym miejscu meczet z białego marmuru i umieścił w nim grobowiec Ćistiego. Powstał dzięki temu jeden z najładniejszych zabytków architektury mogolskiej w Indiach.

Zwiedzanie kończymy późnym popołudniem, pora ruszać do elektrycznych busów. W tym momencie przypominają mi się słowa naszej pani pilot, które wypowiedziała rano w autobusie: „uważajcie państwo bo w Fatehpur Sikri natraficie na najbardziej nieznośnych sprzedawców w całych Indiach”. Oczywiście ktoś tak pewny siebie jak ja, człowiek który już niejednego nachalnego sprzedawcę w Tunezji, Egipcie, Przykład architektury Fatehpur SikriMaroku czy Syrii przepędził, uznaje te słowa za przesadę. Nachalni sprzedawcy w Indiach? Pilotka chyba nachalnych sprzedawców nie widziała. Tak sobie pomyślałem rano a po południu okazało się jak bardzo byłem w błędzie. Na obronę mam jednak to, że błądzić jest rzeczą ludzką. W momencie gdy my kierujemy się w stronę pojazdów, spokojnych dotąd sprzedawców, kręcących się cały czas niespiesznie gdzieś z boku ogarnia prawdziwe szaleństwo. Otaczają naszą grupę, oferują wszystko co tylko można sobie wyobrazić, szarpią za rękawy, niby podają rękę a chodzi im tylko o to, aby naiwnego człowieka wyciągnąć z grupy gdzieś na bok. Im bliżej busów, tym gorzej. Zbici w ciasną gromadkę, niczym antylopy otoczone przez lwy przyśpieszamy kroku. Nie reaguję już nawet na szarpanie, na inne zaczepki. Niestety, idę na końcu i jestem zaciekle atakowany. Słyszę, że jak nie chcę nic kupić to chociaż może coś im podaruję, np. czapkę, która - jak twierdzą - bardzo im się podoba. Problem w tym, że mi się również podoba i towarzyszy mi na wszystkich wyjazdach. Ktoś nie czekał jednak na moją zgodę ściągając mi czapkę z głowy, ktoś inny ciągnie mnie za rękaw do boku, a do busa było już tylko zaledwie kilka kroków. Paść tak blisko celu, to najgorsze co może być. Na szczęście na odsiecz rusza mi Bogdan z Poznania. Jego 1.90 wzrostu budzi wśród hindusów szacunek, odzyskuje moją czapkę i pomaga przebić się do wnętrza pojazdu. Oddycham z ulgą, jednak to nie koniec walki. Tubylcy wkładają ręce przez otwarte okna starając się dosięgnąć kogokolwiek lub czegokolwiek. Natychmiast próbujemy zasunąć wszystkie okna, a oni by nam to uniemożliwić wkładają w szczeliny znalezione patyki i kije, aby tylko nie dało się zamknąć okien. Na szczęście kierowca rusza po chwili i możemy wszyscy odetchnąć z ulgą. Czegoś takiego naprawdę nigdzie nie widziałem. I raczej zobaczyć nie chcę.

Niepokoi mnie także jeszcze jedna myśl. Niedawno oglądałem program w National Geographic o strategii polowania drapieżników. Gdy analizuję czemu stałem się celem największego ataku, wnioski nie są dla mnie najciekawsze. Na myśl przychodzi mi oportunizm drapieżników, tj. polowanie na ten gatunek potencjalnych ofiar, który jest w danym momencie najłatwiejszy do zdobycia. Ofiarami najczęściej padają osobniki młode, młode niedoświadczonych matek, osobniki stare, chore. Młody już Ten sprzedawca był przynajmniej spokojnynie jestem, więc może chory? Czyżbym na coś chorował nie wiedząc o tym, a drapieżni sprzedawcy instynktownie to wyczuli? Postanawiam kompleksowo się zbadać po powrocie. Moje czarne myśli rozprasza jednak żona. Jej wyjaśnienia brzmią dla mnie logicznie. Otóż według niej najłatwiejszym celem byłem nie z powodu ukrytej choroby, ale z powodu mojej rozrzutności, skłonności do dawania napiwków, wręczania jałmużny itp. Drapieżnikom z Fatehpur Sikri nie chodziło wszak o moje mięso, ale o mój portfel. Zgadzam się z tą teorią. Co za ulga. Jednak po chwili postanawiam, że dla spokoju po powrocie i tak się przebadam - nie to żebym słowom żony nie wierzył, ale zawsze lepiej warto wszystko sprawdzić.

Kiedy odpoczywamy w klimatyzowanym autobusie, jadąc już w kierunku Agry, za oknem rozgrywa się kolejna niezwykła scena. Zdawałem sobie sprawę, że krykiet w Indiach to sport narodowy, a ludzie tutaj są bardziej zwariowani na jego punkcie niż my w stosunku do piłki nożnej, ale takiego widoku się nie spodziewałem. Otóż mijamy wielki plac budowy. Obok nowo powstającej drogi szybkiego ruchu wznoszony jest jakiś sporych rozmiarów budynek. Jednak w chwili gdy go mijamy wznoszony nie jest, a mijamy go dość długo, bo w miejscu tym zrobił się mały korek. Robotnicy znaleźli sobie doskonały sposób na spędzanie czasu w pracy. Na placu przed budową rozrysowali linie i w pełnym budowlanym ekwipunku wraz z kaskami rozgrywali mecz w krykieta. Dookoła placu zgromadziło się wielu widzów, a to podjechali jakimiś maszynami budowlanymi, a to obserwują mecz z powstającego budynku lub obsiadają pobliskie sterty piachu. Ciekawi mnie tylko czy sędzią był kierownik budowy. Genialny widok. Takie tylko w Indiach.

Dziedziniec meczetu w Fatehpur Sikri

W pewnym momencie zupełnie niespodziewanie zatrzymujemy się koło sklepu monopolowego. Niespodziewanie, bo nikt o to nie prosił. Nikt także, poza panią pilot na zakupy nie idzie. Gdy widzę z jakimi wypełnionymi rumem i coca-colą torbami wraca przewodniczka rodzi mi się myśl, że jednak pani nie doceniałem. Taka ilość alkoholu to nie przelewki. Jednak jak się okazuje, pilotka nie wypija tego alkoholu sama, ogłasza tylko, że ma dzisiaj urodziny i w związku z tym, pomocnik kierowcy serwuje drinki z rumu, z nieograniczonymi dolewkami wszystkim chętnym. Wzruszeni tym gestem rodacy natychmiast przystępują do odśpiewania „stu lat”. Gdy kończymy każdy ma już plastikowy kubek z drinkiem w ręku. Dalsza droga mija nam niezwykle radośnie. Rum znika szybciej niż paliwo w zbiorniku autokaru, jednak nikomu go nie brakuje. Gdy dojeżdżamy na przedmieścia Agry sam jestem już po kilku dolewkach. Z niedowierzaniem obserwuję małe tuk-tuki nieprawdopodobnie wręcz obładowane towarem. Mijamy jeden wiozący ośmioosobową orkiestrę dętą wraz z instrumentami, a za chwilę inny wiozący chyba całe zaopatrzenie dla jakiegoś sklepu z butami. Sposób upakowania przeczy wszelkim prawom fizyki, widać ludzie którzy to robią nie mieli fizyki w szkole i nie wiedzą, że to niemożliwe. Sam bym w to nie uwierzył gdyby nie fakt, iż z fizyki najlepszy nie byłem (mój nauczyciel, pan Sanocki ma na to pewnie inne określenie) i odczuwałem już sporą dawkę rumu. A jak wiadomo po rumie wiele rzeczy pozornie niemożliwych staje się realnymi.

Podróżować można i tak

Po kolacji w piżamce leżę na łóżku i obserwuję kolejny mecz w krykieta, żałując że tego na placu budowy nie dane mi było dokładniej widzieć. Drink w ręku zapobiega pojawieniu się delikatnego kaca, a ja wpatruję się co jakiś czas w sfatygowany kapelusz, który niejedno już ze mną widział, a którego o mało dziś nie straciłem. W każdym razie dziękuję Ci Bogdan, że nie zostawiłeś mnie na żer drapieżnikom. Stado powinno się trzymać razem!

Komentarze   

 
#3 edek 2012-03-04 21:54
http://wyspybergamuta.wordpress.com/ zobacz tu Fanko :)
 
 
#2 redakcja 2012-03-04 18:16
Człowieku zbiera materiał na kolejne opowieści, więc na ciąg dalszy trzeba niestety poczekać. Ale niewątpliwie taka zachęta może pomóc ;)
 
 
#1 fanka 2012-03-04 17:19
Miej litość człowieku i dokończ to. Za chwilę jadę na takie samo. Talent felietonowy i tzw. "lekkie pióro" masz - gratuluję.
 

Ostatnie komentarze

  • Rafaello diTravelfan
    Hej ! Jestem świeżo po lekturze Twojej barwnej relacji z imprezy Kolory pustynnych ...

    Czytaj więcej...

     
  • www.
    Nie do końca ze wszystkim się zgodzę, ale w gruncie rzeczy dobrze napisane i będę ...

    Czytaj więcej...

     
  • Krystyna
    Brawo Janeczko - są miejsca,gdzie rządzi przyroda, a nie pseudoturyści jakiejkolwiek ...

    Czytaj więcej...

     
  • anastazja
    świetnie autor opisuje swoje wojaże w lutym i ja lecę do Indii i trochę się ...

    Czytaj więcej...

     
  • http://www.
    Bardzo dobrze powiedziane, w wielu kwestiach się zgadzam.

    Czytaj więcej...

Gościmy

Odwiedza nas 37 gości oraz 0 użytkowników.